niedziela, 15 września 2013

Nasze Mazurskie wędrowanie 2013

          Wiele przygotowań, objazdy trasy zakończone zakopywaniem się w śniegu a potem w błocie. Plany, jadłospisy, kadra, uczestnicy, wypełnione dokumenty i wreszcie jest – RUSZAMY.

          Najpierw pociągiem Poznań – Giżycko lub Ełk – Giżycko, różnica kilku godzin siedzenia w pociągu ale skauci z Poznania nie narzekają bo wesoła z nich kompanija.

          No i jesteśmy. Jak miło zobaczyć znajome twarze i te mniej znajome. Uściskać tych, których tak dawno się nie widziało. Miły wieczór, pogaduchy, dopinanie planów na ostatni guzik. Nocka w kościele w Giżycku i wyruszamy. 


          Pierwsze baczność, kolejno odlicz, w prawo zwrot i gwizdek, skauci jeszcze nie wiedzą jak bardzo nie przypadnie im do gustu ten dźwięk. Wszyscy spakowani po czubek plecaka, nie ma w nich komórek, komputerów, tabletów itp. Ale za to tyle tam wszelkiego dobra skautowego, że każdy z dumą niesie te kilkanaście kilogramów. Zostawiliśmy tylko to, co niezbędne. Na szczęście nie ma takiego odważnego, który chciałby sprawdzić co druhna Bernarda ma w kosmetyczce ;) 

          Idziemy, mijamy po drodze jeziora małe, większe i te wędrowne, gdzie trzeba się porządnie nachodzić aby popływać. Widoki przepiękne: to co wszędzie czyli konie, krowy i to co tylko tutaj bagna a przy nich żurawie. W dodatku ciągle mamy wrażenie, że idziemy pod górkę choć to Mazury a nie góry. Bocianów tyle, że gdyby przynosiły dzieci to Mazury szybko nadrobiłyby polski niż demograficzny. Pola złocące się zbożem a w środku pola my, idący na szagę w najcieplejszy dzień na tych terenach od wielu wielu lat. Padają rekordowe temperatury a nam jest wesoło, że żaden gospodarz nie zauważył, że mu na chwilę weszliśmy w szkodę. I tak idziemy, słysząc metr mniej metr mniej, tropimy Yeti (wielką stopę), a na piasku wciąż 38. Uczestnicy nie narzekają choć odciski nie jednemu mocno dokuczają. Nie lubimy gwizdka a na każdą komendę oboźnego skauci śpiewają oj dana oj dana... I ruszamy dalej, trzeba uważać za kim się idzie szczególnie gdy pada komenda wietrzymy pachy. Jest gorąco, nasze koszulki na plecach i pod pachami zmieniają kolor, można by było z nich odzyskiwać sól. Noga za nogą, czasem w milczeniu, czasem ze śpiewem na ustach. A nasza pieśń przewodnia to: „Przewróciło się niech leży” Nie zaprzątamy sobie głowy bzdurami. I choć czasem ciężko iść to zawsze na końcu wędrówki czeka na nas jezioro, w którym każdy chętnie moczy stopy i resztę swego człowieka.  Rozbijamy obozowisko, nikt nie sprawdza porządków w namiotach, czasem pada tylko komenda „ogarnij się chłopie” i to wystarcza by skaut wiedział co ma czynić. Potem już tacy wykąpani i rześcy możemy zabrać się za gotowanie w zastępach i choć wszyscy dostają te same produkty i przepis to to co jest w garach sporo się od siebie różni. Spełniamy również swoje zachcianki jak np. frytki smażone późnym wieczorem czy lody i Cola w trakcie wędrówki. A uczestnicy nie wydają ani grosza. Tubylcy chętnie dzielą się chętnie z nami wodą, jak widzą oczy pewnej druhny to nawet chusteczki higieniczne dostajemy. Owoce zrywamy na przydrożnych drzewach, gałęzie trzeszczą a jabłka trochę kwaśne jeszcze. Nie zwiększa to jednak naszego zapału do chodzenia po krzakach ;) Egzotyczne owoce nasz kwatermistrz przywozi od tajemniczej biedronki. Chłopcy chętnie zjadają każdą dodatkową porcję jedzenia. A zapasy znikają w zastraszającym tempie. A jak już sobie podjemy to wieczorami, naciągamy na siebie długie rękawy by odeprzeć atak krwiopijców. Nasz przyjaciel Bros często nas ratuje i komary zniechęca a nas trochę truje. A gdy nocka zapada rozpalamy ognisko. Ogniska są różne prześpiewane, zabawowe, przetańczone, przemodlone, jedno je łączy -  wszystkie komarowe.
Cisza nocna odwołana ale skauci pamiętają o potrzebach innych obozowiczów  lub wczasowiczów. Nocne warty a na nich ciekawe rozmowy. Uczestnicy ufni wobec wart śpią w namiotach i hamakach. A o szóstej rano pobudka i śniadanko, druh Paweł robi czasami pyszne kakałko. Potem już tylko spacer z saperką do lasu, szybki zwijanie obozowiska i gwizdek czyli czas w drogę. Czasem pakowanie trwa trochę dłużej, bo nagle odzywa sie głos, że Jan szuka łyżeczki inny głos odpowiada, że skaut ją zabrał i tak między Janem a skautem rozpętuje się mała apokalipsa, skaut wychodzi cało a Jan odzyskuje łyżeczkę ;)

          Wzrastamy społecznie ze sobą nawzajem i tubylcami, duchowo wykonując harc za harcem i poznając owoce Ducha Świętego, intelektualnie zwiedzając Wilczy Szaniec, fizycznie bo metr mniej i metr mniej. Kilka dni wędrówki, sto kilometrów i cudna trasa: Giżycko-Harsz-Pilwa-Gierłoż-Pilwa-Bogacko-Płw.Kula-Giżycko. Będzie co wspominać.

         Organizatorzy zadbali o wszystko, również o wodne  atrakcje. W Giżycku ruszyliśmy w rejs statkiem po jeziorach i kanałach. Trasa bardzo malownicza, Niegocin-Kanał Łuczański-Kisajno-Tajty-Kanał Niegociński- Niegocin. Trochę padało, ale cóż to dla nas.

         Jednak niedługo trzeba będzie się rozstać i tęsknić za wspólnie spędzonym czasem, nie wiadomo jak długo. Ale zanim wyjedziemy młodzież przygotuje jeszcze kolejny obóz (tylko teoretycznie na razie) zje niespodziankę i odbierze zasłużone pochwały. Dziękujemy szczepowi 14 z Ełku za zorganizowanie obozu. Kościołowi Baptystycznemu w Giżycku za gościnę i przede wszystkim skautom za godną postawę prawdziwego wędrownika. 

          Pozostało jeszcze tylko zostawić po sobie dobre wrażenie. Wmaszerowaliśmy punktualnie na nabożeństwo, dumnie prezentując nienaganne mundury. Skautki poprowadziły nas w uwielbieniu a po kazaniu nadszedł czas na pożegnanie. Łzy, uściski i nadzieja, że się znowu zobaczymy, w innym czasie i przy innym ogniu...

Dh Bernarda Grzywacz-Nowicka